0
blondyna1 19 grudnia 2014 13:48
Witam,

Na wstępie zaznaczam, że mieszkam na stałe na Cyprze. Pod koniec sierpnia musieliśmy udać się do Polski aby odebrać naszego 5 letniego syna, który został wywieziony do dziadków na cały miesiąc wakacji. Nasz młodszy syn został pod opieka dziadków cypryjskich i tak nadarzyła się zatem okazja aby pojechać na zasłużone wakacje tylko we dwoje...
Do Hiszpanii ciągnęło mnie już jakiś czas ale wybór padł na Walencję ze względu na fakt, że mam tam koleżankę poznaną kilka lat temu na pewnym forum i już od dawna chciałyśmy się spotkać „na żywo”. Miały to być również spontaniczne wakacje czyli robimy to na co mamy ochotę i kiedy mamy na to ochotę. Przed wyjazdem poczytaliśmy o atrakcjach ale jechaliśmy bez planu co i kiedy. Zaplanowane i zabookowane mieliśmy 4 rzeczy:
-hotel
-spotkanie z koleżanką
-bilety na La Tomatinę
-bilety na Noc w Hemispheric
(jak się potem okazało jeszcze jedna rzecz została pokryjomu zaplanowana...)

I tak korzystając z uprzejmości linii Vueling, która ma sezonowe połączenie między Larnaką a Barceloną ruszyliśmy do Polski z tygodniowym postojem w Hiszpanii.

Sobota 23.08
Jedziemy na lotnisko w środku nocy na lot o 5:50. Sam lot bez zastrzeżeń, lądowanie w Barcelonie zgodnie z planem o 9:15. W Barcelonie bardzo chciałam zobaczyć dzielnicę L Eixample z lotu ptaka, gdyż to właśnie na jej podstawie zaprojektowano Manhattan z równoległym i prostopadłym układem ulic. I udało się bo siedzieliśmy po prawej stronie samolotu!
Image

Po odebraniu bagaży udałam się do toalety na szybko przebrać się w lżejsze ubranie bo w końcu lato + Hiszpania = ciepło. Odziana w klapki, długie legginsy i topik ruszyłam zdobywać Barcelonę. I już za drzwiami lotniska zrozumiałam, że był to błąd bo w kolejce do Aerobusu zaczełam marznąć. Tak, marznąć :oops: Przylecieliśmy z fali upałów na Cyprze gdzie codziennie bankowo było ponad 40 stopni (nagrzany samochód/piekarnik pokazywał czasem nawet i 53 stopnie w środku) a tu 26 stopni i pochmurne niebo... Mikroszok termiczny. Wysiedliśmy na Pl. Catalunya i udaliśmy się do LockerBarcelona zostawić bagaż, jak się okazało nasze dwie walizki weszły do jednego schowka rozmiaru L. Stamtąd zajrzeliśmy na Las Ramblas i w Carrefourze kupiliśmy jakieś sandwiche i pączki. Ponieważ nie udało mi się skomunikować ze stroną Renfe przed przyjazdem i nie mieliśmy biletów do Walencji nasz pierwszy punkt programu to stacja Sants. Na stacji na migi udaje nam się kupić bilety ale na wcześniejszy pociąg o 19:30, gdyż ten upatrzony na 20:30 już był cały zarezerwowany. Dodam tylko, że wyjście z metra na stację to istny labirynt, który pochłonął conajmniej 10 minut. Ze stacji postanawiamy ruszyć na atrakcję zaplanowaną na dziś – Park Guell. Na miejscu okazuje się, że kolejki są gigantyczne a następne wejście na które sprzedają bilety jest o 18:30, więc odpuszczamy temat i za to obchodzimy park dookoła. Udaje nam się spatrzeć kilka atrakcji parku.
Image

Po drodze mnóstwo stoisk z souvenirami, szczególnie biżuteria na parasolach mi się spodobała
Image

W oddali pojawia się Sagrada Familia, której nie planowaliśmy odwiedzać ale skoro mamy czas to postanawiamy zobaczyć ją z bliska. Aby tam dojechać musimy przejechać kilka przystanków dwoma różnymi liniami co oznacza kolejne 2,15€ x4 dochodzimy do wniosku, że takie podróżowanie jest nieopłacalne i całkiem drogie, więc łapiemy taksówkę. Pod Sagrada Familia jesteśmy w ciągu 7 minut a koszt to 4,60€.
Image

W cieniu znajdujemy małą knajpkę i zamawiamy zimną Estrellę i małe tapas. Po odpoczynku i zakupie pamiątek decydujemy udać się do Casa Mila. Taksówka jakieś 5€. Sam dom jest w trakcie remontu i cała fasada jest zasłonięta natomiast za wejście na dach kasują sporo więc odpuszczamy i spacerujemy w stronę Casa Battlo.
Image

Stamtąd spacerujemy spowrotem na Pl. Catalunya po całkiem fajnym chodniku
Image

Krótki odpoczynek na Estrellę, robimy zapasy na podróż (obydwoje zaczynamy dietę po powrocie więc szalejemy póki możemy)
Image

Image

I ruszamy na stację. Oczywiście mamy jakiś napad amnezji o labiryncie do stacji z metra i do tego z dwoma 20kg walizami i bierzemy metro... po drodze utykamy w jakiejś windzie ale w końcu udajemy się na nasz peron gdzie pociąg już czeka. Pociąg super cichy i wygodny, więc szybko usypiamy. Budzimy się już w Walencji o 23:05 i piechotką udajemy się do naszego hotelu. W Walencji miła odmiana – jest cieplej niż przez cały dzień w Barcelonie a powietrze ma dużą wilgotność, prawie jak w domu na Cyprze... Na mapie wyglądało na spory kawałek ale hotel znajdujemy po 10 minutach. Zatrzymaliśmy się w Ayre Hotel Astoria Palace, 4*, super pokój duży, ładny, z podwójnym łóżkiem tak dużym, że z jednego końca na drugi okręciłam się 3 razy a wszystko przykryte jedną kołdrą, po prostu bosko. Cena około 75€/noc. Na dole przed hotelem na małym placyku są 3 knajpki, otwarte do dosyć późna więc schodzimy na zimne piwko i taki rytuał kontynuujemy każdego następnego dnia.

Niedziela 24.08
Bez roczniaka który budzi się 2-3 razy w nocy i bez 5-latka który wstaje wraz ze słońcem, staje się cud - wysypiamy się :D Z braku pomysłu udajemy się na śniadanie hotelowe, podawane na 9 piętrze. Panorama Walencji i wszystko wydaje się blisko
Image

Image

O 11 spotykamy się z moją koleżanką i ruszamy zwiedzić okolicę. Najpierw ja jako maniak stron UNESCO ciągnę wszystkich do Silk House, który w niedziele ma wstęp bezpłatny
Image

I całkiem fikuśne ozdoby
Image

Image

Następnie idziemy do katedry w której ponoć przechowywany jest „prawdziwy Graal”. Do środka nie wchodzimy ale obchodzimy budowlę dookoła
Image

Image

Przysiadamy na Pl. De la Reina na lunch. Nie pamiętam nazwy ale jedzenie było mocno średnie no i nie warte swej ceny. Czas spędzamy głównie na rozmowie, więc przysiadamy w jakiejś kafejce i tu mój luby próbuje zamówić kawę mrożoną (najlepiej coś w stylu frappe), dostaje to:
Image

Postanawiamy udać się na spacer po City of Arts and Sciences.

Umbracle
Image

Muzeum Nauki i Agora
Image

Hemisferic i Pałac Sztuki
Image

Czas nam mija szybko i beztrosko ale musimy wracać, gdyż koleżanka ma pociąg do domu o 19:30 bo jutro poniedziałek i praca czeka. Ale umawiamy się, że ją odwiedzimy w jej mieście w ciągu tego tygodnia.
Walencja znana jest jako zagłębie pomarańczy. Ozdoby z pomarańczami są wszędzie, tu na zegarze na stacji kolejowej.
Image

Dzień kończymy na naszym placyku 

Poniedziałek 25.08
Postanawiamy udać się na plażę. Dziwnym zbiegiem okoliczności na lokalnych plażach na Cyprze byliśmy w tym roku tylko 2 razy, więc bez wątpienia pora odrobić zaległości! Najpierw postanawiamy zaopatrzyć się w prowiant w Central Market. Jest to miejsce gdzie tubylcy kupują całą świeżyznę czyli warzywa, owoce, mięso, pieczywo itd.
Image

Image

Image

Plaża jest boska. Długa, piaszczysta i szeroka. Przede wszystkim nie ma plagi grających w paletki a za to fala kobiet topless :D
Image

Po plaży ruszamy w stronę hotelu ale postanawiamy „skoczyć” do muzeum nauki. Mój luby gubi się w wynalazkach a mnie miejsce nie kręci. Najpierw napotykam video o porodach u 4 różnych ssaków, potem na zdegenerowane płody w formalinie a następnie pomiar tłuszczu :? . Jako świeżo upieczona mama, walcząca z nadwagą - nudzę się. Ale nie poddaję się i oglądamy całe muzeum.
Image

Image

Troszkę zawiedzeni wracamy na 1 piętro a tam miła odmiana. Wszystkiego można spróbować, różnego rodzaju „zabawki” techniki. W sumie wychodzimy zadowoleni.
Image

Wieczór tradycyjnie już na placyku pod hotelem.

Wtorek 26.08
Po poniedziałkowym sukcesie postanawiamy powtórzyć rozrywkę i udajemy się na plażę. Prowiant zapewnia oczywiście rynek centralny i cały dzień pływamy. Na plaży sporo jest osób oferujących masaż i powiem szczerze skusiłam się :twisted: za 10€ pani masuje mi plecy i ręce przez około 25 minut a ja czuję się jak na wakacjach!!! Wieczorem mamy wykupiony seans w Hemispheric na godzinę 22.00. Ze spokojem lenimy się.

Image

Na miejscu niespodzianka, której się nie spodziewaliśmy - seans po hiszpańsku :lol: . Mój luby ogląda prezentowane konstelacje a ja próbuję coś zrozumieć. Po prawie godzinym seansie pora na przekąskę i drinka, jako część „Nocy w Hemisphericu”.

Image

Udajemy się na spacer po okolicy, gdzie okazuje się, że w nocy Umbracle przeistacza się w dyskotekę. Nas niestety czeka poranna pobudka na Tomatinę więc odpuszczamy...

Środa 27.08
Pobudka o 6 rano. Szybkie pakowanie i łapiemy taksówkę na punkt zbiorowy na Tomatinę. Od 2013 roku w sprzedaży jest tylko 30 000 biletów (€10) i nie załapaliśmy się już na nie. Ale na oficjalnej stronie są podane firmy współpracujące i nabyliśmy bilety od „PKS Bunyol” za €30, ale w tym transport w dwie strony z i do Valencii no i wejściówka. Na miejscu stoi już kilka autobusów, przemiły pan skreśla nas na liście, daje bransoletki i po 10 minutach ruszamy. Błogie 45 minut snu.... Na miejscu nie jesteśmy pierwsi

Image

I jak się okazuje, poza największą na świecie bitwą na jedzenie jest tutaj do zwiedzenia zamek o!

Image

Samo Bunyol to wioska z około 5 tysiącami mieszkańców.

Image

Punktualnie o 11 wybija dzwon i ciężarówki z pomidorami ruszają
Image

Zaczyna się pomidorowa bitwa a ulica zmienia się w pomidorowe puree
Image

Image

Image

Godzinę później wybija dzwon który kończy bitwę. Mała rada dla tych, co chcą się wybrać: warto wyjść jakieś 10 minut przed końcem i udać się pod prysznice. Tu uwaga: prysznice to zdzierstwo (6€) a człowiek przechodzi pod 6 strumieniami wody z wozów strażackich i tak naprawdę czysty nie jest. W drodze powrotnej do autobusu wielu lokalsów lało wodę na przechodniów i co milsi pozwalali (szczególnie kobietom) wymyć porządnie włosy. W upale jaki był tego dnia, nim dotarliśmy do autobusu, byliśmy susi, więc następmym razem wybiorę wodę z węża od lokalsa.
Po powrocie do Valencii około 2, wróciliśmy do hotelu na wyszorowanie ciał i relaks. Z braku planu, spontanicznie postanowiliśmy odwiedzić moją przyjaciółkę w jej mieście 35km od Walencji. I tak dotarliśmy do Alziry, oczywiście mijamy po drodze same pola pomarańczy.
Image

Image

Image

Czwartek 28.08
Plan na dzień dzisiejszy to Oceanographic czyli największe w Europie akwarium. Po Tomatinie śpimy za cały rok i budzimy się koło południa. Szybki lunch, trochę souvenirów i do akwarium docieramy około 5 po południu, przechodząc przez miasteczko Nauki i Sztuki po raz kolejny (tym razem przez Agorę)
Image

Image

Na szczęście obiekt czynny jest do północy. Wjazd to zdzierstwo (€27 od osoby) i w zależności co, kto lubi albo wart swej ceny albo nie. Według mnie nie wart bo jestem przeciwna wszelkiego rodzaju delfinariom, pingwinom sterczącym jak te pingwiny, no i małym basenom dla dużych zwierząt jak morsy czy belugi. Ale wiem, że moim synom by się spodobało bo kiedy człowiek ma możliwość chodzenia tunelem pod rekinami?
Image

Image

Image

Image

Image

Do godziny 10 było sporo ludzi, ale później już pustki. Do hotelu wróciliśmy przed północą i tym razem skosztowaliśmy Sangrii.

Piątek 29.08
Z mega kacem budzimy się rano i ruszamy na miasto po souveniry.
Image

Dziś już lecimy do Polski, samolot mamy o 19:00 z Barcelony, więc czeka nas szybkie pakowanie i łapanie pociągu, który mamy z dworca ozdobionego pomarańczami oczywiście
Image

Poszłoby nam sprawnie gdyby nie szczwany plan lubego, który zaskoczył mnie oświadczając się :D Byłam tak szczęśliwa, że sama nie wiem jak i kiedy dotarliśmy do Barcelony. Tu na dworcu mieliśmy znów jakiś napad amnezji (to znaczy mój luby miał amnezję bo moja głowa to w ogóle nie pracowała przez następny tydzień :lol: ) i wzieliśmy metro do Pl. Catalunya i stamtąd Aerobusem na lotnisko. Byliśmy na styk ale samolot złapaliśmy i o 23:35 lądowaliśmy w Krakowie. Koniec ;)

Dodaj Komentarz