+7
GeoTrip 4 stycznia 2016 22:24
Dzień 4

W pociągu jest bardzo bezpiecznie. Kilka razy podczas podróży przez cały skład przechodzą policjanci z konduktorami. Dodatkowo na każdej stacji na której się zatrzymujemy służby porządkowe sprawnie sprawdzają porządek wewnątrz pociągu. O godzinie 7 rano jesteśmy na dworcu kolejowym w Makhinjauri.

Po wyjściu z pociągu oczywiście zaczepia nas kilkunastu taksówkarzy, którzy chętnie zawiozą przybyłych podróżnych do Batumi. Pytają się, czy mamy zarezerwowany hotel, itp. Jeden z taksówkarzy pyta się gdzie chcemy jechać. Odpowiadam, że na ulicę Puszkina. Stwierdza, że to bardzo daleko i zawiezie nas tam za 20 GEL. Jakoś mu nie wierzę i próbujemy się przebić przez nich do wyjścia. Przed wejściem na dworzec stoją 2 marszrutki, które jadą do Batumi. Przejazd 0,5 GEL od osoby. Taksówkarze mają niezłą przebitkę ;p. Kierowca marszrutki wysadza nas w centrum Batumi i tłumaczy, że mamy do przejścia już tylko jedną ulicę, aby dostać się na poszukiwaną przez nas ulicę Puszkina.

Chcemy się tam dostać, bo wcześniej zarezerwowaliśmy pokój w Hotelu Lavro za 15 GEL od osoby z możliwością odwołania rezerwacji 2 dni wcześniej: http://www.booking.com/hotel/ge/lavro.pl.html?label=gen173nr-17CAEoggJCAlhYSDNiBW5vcmVmaLYBiAEBmAEeuAEEyAEE2AEB6AEB-AEL;sid=0c895dac2037265fabb819d1ba25ea60;dcid=1;dist=0;group_adults=2;room1=A%2CA;sb_price_type=total;srfid=312813c102ae16fb42bbce679438fc20964802a9X1;type=total;ucfs=1&
Podczas naszych niezaplanowanych przygód w Gaudari odwołaliśmy rezerwację, bo nie wiedzieliśmy, czy uda nam się za 2 dni dotrzeć do Batumi. Zastanawiamy się, czy zarezerwowany przez nas wcześniej pokój jeszcze będzie dostępny? I tak nie mamy gdzie się podziać, więc w ciemno udajemy się do Hotelu Lavro. W hotelu jesteśmy przed 8 rano. W recepcji widzimy, że na kanapie śpi mężczyzna. Pukamy w drzwi i próbujemy go obudzić. Gdy wstał, pokazałem mu kartę z rezerwacją z bookingu. Jedyne co odpowiedział, zaspanym, wkurzonym głosem było: "деньги" (pieniądze). Odpowiadam, że najpierw chcę obejrzeć pokój. Pokój był z łazienką, taki sam jak na zdjęciu z rezerwacji, wszystko się zgadzało. Zapłaciliśmy, a Pan wrócił dalej spać.



Zmęczeni po wczorajszym dniu i nocnej podróży pociągiem, w którym nie udało nam się usnąć, postanawiamy, że prześpimy się przynajmniej 3h. Nie ma sensu zaczynać zwiedzania Batumi o 8 rano...:)

Po 11 wychodzimy z hotelu i kierujemy się w stronę portu.













W Batumi jak i w większości gruzińskich miast jest kolejka gondolowa na wzgórze z którego można podziwiać panoramę miasta. Wjazd 5 GEL od osoby. Mimo chęci z powodu długiej kolejki do kasy, rezygnujemy z wjazdu.



Batumi leży na terytorium byłej Adżarskiej Republiki Autonomicznej. Adżaria była jednym z najlepiej prosperujących regionów kraju. W 2004 r. Micheil Saakaszwili doprowadził do upadku rządów Asłana Abaszydzego i wcielił Adżarię do terytorium Gruzji. Przez ostatnie 10 lat władze miasta dołożyły wszelkich starań, aby uczynić z Batumi miasto bardzo atrakcyjne dla turystów.

Wzdłuż całego wybrzeża w Batumi ciągnie się 6 km promenada z licznymi rzeźbami i atrakcjami dla turystów



130 m Wieża Gruzińskiego Alfabetu, która ma swoim wyglądem przypominać spirale DNA



















Batumi przez liczne wpływy europejskie zatraciło klimat prawdziwej Gruzji. Jeśli ktoś chciałby poznać ten kraj i odwiedziłby tylko Batumi, to go wcale nie pozna. Liczne wieżowce oraz ekskluzywne hotele powodują, że Batumi bardziej przypomina miasto zachodnioeuropejskie, niż gruzińskie. Nastawione jest bardzo na turystów, a co za tym idzie powszechna komercja oraz chęć zysków przesłaniają dobroć, sympatię i bezinteresowną pomoc Gruzinów, którą można doświadczyć w innych częściach kraju.













Gdy już trochę zgłodnieliśmy postanawiamy, poszukać knajpki w której podają chaczapuri adżarskie. Jest to odmiana chaczapuri z płynnym jajkiem. Niestety nie udaje nam się znaleźć nigdzie restauracji, która podaje taką odmianę chaczapuri, nigdzie też nie znajdujemy knajpki w której można zjeść chinkali. Spowodowane jest to bliskim sąsiedztwem Turcji. Z Batumi jest tylko 20 km do granicy, dlatego też w mieście jest sporo tureckich restauracji. Nic nam innego nie pozostaje jak pójść na kebab...;/



Po obiedzie wracamy do zwiedzania.

Jednym z symboli Batumi jest plac Europejski, na którym znajduje się pomnik mitycznej Medei trzymającej złote runo.







Wczoraj w Kazbegi temperatura oscylowało koło zera, dzisiaj po południu w Batumi jest ponad 20°C. Pierwszy raz w Gruzji możemy spacerować na krótki rękaw. Choć woda w Morzu Czarnym nie wydawała się ciepła, to jednak miejscowym dzieciom zupełnie to nie przeszkadzało.



Plaża w Batumi niestety jest plażą kamienistą, dopiero na północ w okolicach miasta Poti plaże są piaszczyste.





Wieczorem kupujemy piwko i idziemy nad morze podziwiać zachód słońca.



Batumi nocą









Ruchoma rzeźba miłości Alego i Nino



Tak kończy się nasz kolejny dzień w Gruzji. Jutro mamy w planach pojechać do Mestii. Kierowcy na dworcu powiedzieli, że w Mestii jest sporo śniegu. Czy warto tam pojechać? Czy drogi są przejezdne? Czy nie czeka nas powtórka z rozrywki? Takie pytania sobie zadajemy siedząc nad Morzem Czarnym i popijając piwko. Co przyniesie jutrzejszy dzień? Zobaczymy...

Dzień 5

Wstajemy rano i udajemy się na dworzec autobusowy. Jedyny sposób, aby dostać się dzisiaj do Mestii to podróż do miasta Zugdidi za 12 GEL od osoby i tam próba złapania marszrutki jadącej na północ. Czy jakaś marszrutka obecnie w ogóle tam jeździ? Na to pytanie, nikt w Batumi nie potrafi nam odpowiedzieć...;/

Obawiamy się powtórki z Gudauri, ale nie po to przylecieliśmy do Gruzji, aby nie zobaczyć swaneckich wież rodowych, więc postanawiamy zaryzykować. Raz się udało to i drugim razem mamy nadzieję, że się uda bezpiecznie i szczęśliwie dojechać do celu.

Droga do Zugdidi biegnie krętymi drogami wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego, aż do miasta Poti, a później odbija trochę w głąb lądu.



W Zugdidi odnajdujemy marszrutkę, która jeździ do Mestii, super. :) Nasza radość szybko się kończy :( Kierowca (Kanci) z którym bardzo się zaprzyjaźniliśmy (ale o tym później) powiedział, że 3 dni temu ostatni raz był w Mestii i drogi były przejezdne, ale od tamtej pory nie było chętnych na podróż i nie wyjeżdżał w trasę...;/ Trochę słabo, mamy nadzieję, że ktoś może tak jak my będzie chciał odwiedzić to urokliwe miasteczko. W lecie na pewno jest wielu chętnych, ale teraz oprócz nas, nie ma zapaleńców, którzy chcieliby zwiedzać Swanetie. Kurs do Mestii kosztuje 20 GEL od osoby. Kanci proponuje, żeby pojechać do niego do domu, trochę odpocząć, napić się kawy i wrócić za godzinę na dworzec, sprawdzić czy nie ma innych chętnych. Na ten moment trochę się go obawiamy, więc dziękujemy za propozycję i stwierdzamy, że przejdziemy się po mieście, poszukamy kantoru i za 1h wrócimy.

W Zugdidi oprócz Pałacu Dadianis nie ma nic ciekawego do zwiedzenia. W pałacu znajduje się muzeum w którym zebrano zabytki od czasów epoki kamiennej do XIX w., m. in. maskę pośmiertną Napoleona Bonaparte.

Z miasta rozpościera się przepiękny widok na wyniosłe szczyty Kaukazu



Gruzini jeżdżą czym się tylko da. Jeśli samochód ma sprawny klakson jest dopuszczony do ruchu :D







Po godzinie wracamy na dworzec, nie ma nikogo chętnego...;/ Jesteśmy zawiedzeni, że nie uda nam się pojechać do Mestii...:( Po chwili namysłu Kanci mówi, że zawiezie nas samych za 30 GEL od osoby. Jak to? Przecież mu się to w ogóle nie opłaca. Tyle to przynajmniej na paliwo będzie musiał wydać. Mimo tego zgodził się więc jesteśmy uradowani. Dodał, że musimy podjechać do jego domu, bo musi zabrać kurtkę. Po drodze za otrzymane od nas 60 lari tankuje busa i w pobliskim sklepie kupuje kawę. Gdy podjeżdżamy pod jego dom, bardzo serdecznie nas zaprasza, abyśmy weszli coś zjeść i wypili kawę lub herbatę.



Zaparzył Magdzie i sobie kawkę, a mi herbatkę. Poczęstował nas jeszcze domowym czaczapuri i konfiturą :)



Kanci jak większość Gruzinów produkuje własne winko (pycha) oraz pędzi czaczę.





Posileni, możemy ruszać w drogę. Choć do Mestii jest tylko 130 km, droga zajmuje 3h, ze względu na liczne serpentyny na górskiej drodze.







Po drodze Kanci zatrzymuje się w bardziej urokliwych miejscach, abyśmy mogli zrobić kilka zdjęć.











Marszrutka Kanciego



Tym razem na szczęście nie przeszkodziła nam w trasie lawina śnieżna, po drodze mijamy jedynie rumosze i zwietrzeliny skalne utrudniające w mniejszym lub większym stopniu jazdę...





W końcu naszym oczom ukazują się swaneckie wieże rodowe na tle Kaukazu. Miejsce nr 2 na naszej liście do zobaczenia w Gruzji.







Najwięcej wież jest w miejscowości Uszguli. Niestety można się tam dostać jedynie samochodem z napędem 4X4.

Wjeżdżając do Mestii zastanawiamy się gdzie dzisiaj przyjdzie nam zostać na noc. Powiedzieliśmy Kanciemu, że musimy poszukać jakiegoś pokoju, odparł "nie ma problemu" i podwiózł nas do swojej znajomej. Pokój 20 GEL od osoby, za drugie 20 GEL wyżywienie, z którego rezygnujemy. Do tej pory za nocleg płaciliśmy trochę mniej, ale pokój jest ładny, więc w nim zostajemy. Jest jeszcze widno, więc postanawiamy, że zwiedzimy miasteczko i zjemy coś w knajpce przy rynku.



Komenda policji



Rynek miasteczka













Gdyby nie liczne krowy na ulicach, Mestia przypominałaby bardziej miasteczko położone wysoko w Alpach niż w Gruzji. Po raz kolejny przekonujemy się o znacznym zróżnicowaniu kraju. Część zachodnia jest znacznie bardziej bogata niż wschodnia.



W miasteczku nie brakuje akcentów polskich, głównie na knajpkach, które mają zachęcać Polaków do wybrania danej restauracji.





Wchodzimy do restauracji przy rynku z zamiarem zamówienia chinkali. W karcie chinkali jest, ale niestety już się skończyły. Kelnerka zachęca nas do wybrania dań mięsnych, z których słynie Swanetia. Miała rację. Zamówiona wieprzowina i wołowina są przepyszne. :)





Po kolacji wracając do pokoju, wstępujemy jeszcze po piwko na dobry sen. Jutro czeka nas ciężki dzień - kilku kilometrowa wyprawa do lodowca Czalaadi...

Dzień 6

Wstajemy przed 8 rano i szybko pakujemy niezbędne rzeczy na dzisiejszy trekking do lodowca. Wstępujemy po drodze na szybkie śniadanie do Cafe Baru Wschód Słońca w rynku.



Pomimo tak wczesnej pory w restauracji spotykamy ekipę z Polski. Dzięki za mapkę z szlakami do lodowca i porannego kielicha :)

Wybaczcie za zdjęcie mapy, a nie skan, ale gdy ją zeskanowałem jej rozmiar był zbyt duży i nie mogłem jej dodać. Zmniejszenie rozdzielczości powodowało, że mapa była bardziej nieczytelna niż ta ze zdjęcia .;/



W rynku spotykamy Kanciego w marszrutce. Okazało się, że wczoraj nikogo nie znalazł, kto chciałby wyjechać z miasta i musiał zostać w Mestii na noc. Zrobiło nam się strasznie głupio i przykro z tego powodu :( Umawiamy się, że koło 15 planujemy wrócić spod lodowca i jeśli nikogo nie znajdzie wcześniej to poczeka na nas.

Wychodząc z miasteczka kierujemy się w stronę małego lotniska im. Królowej Tamary w Mestii, z którego odbywa się więcej lotów w miesiącu niż z Radomia odbyło się w ubiegłym roku ;p





Droga do lodowca biegnie przez około 8 km wzdłuż rzeki Mestiaczala, następnie trzeba przejść przez wiszący nad nią mostek i wejść w las. Od mostku do czoła lodowca jest jeszcze przynajmniej z 2 km.







Dochodząc już do wiszącego mostu, musieliśmy jeszcze pokonać lawinę, która schodząc po zboczu zasypała całą dróżkę.



Kawałek dalej stoją dwa domki, pierwszy przypomina schronisko, które oczywiście było zamknięte. Drugi dużo mniejszy, który był otwarty. Jest to prawdopodobnie prowizoryczne schronieniem dla turystów schodzących z gór, w którym można się ogrzać.





O czystość w nim trudno, ale jest koza w której można rozpalić ogień. Jest też stelaż łóżka, ale bez materaca...;/





Po przejściu przez mostek spotykamy gruzińskiego żołnierza, który przyszedł do nas z leśniczówki po drugiej stronie rzeczki. Pyta się skąd jesteśmy, co tu robimy i gdzie idziemy?





Po krótkich wyjaśnieniach, pozwala nam pójść dalej i ostrzega, że szlak jest obecnie mało uczęszczany, cały czas schodzą po zboczach lawiny i łatwo wpaść w przepaść idąc doliną... ;/ Spotkany żołnierz najprawdopodobniej strzeże wodociągu, który znajduje się przy mostku i zaopatruje Mestię w czystą, górską wodę.



Podążamy dalej wzdłuż dopływu głównej rzeczki. W niektórych miejscach odnajdujemy znaczki szlaku na kamieniach. Gdzie indziej pojedyncze ślady wydeptane przez poprzednich turystów.





Idziemy dalej U-kształtną doliną polodowcową





Idąc po morenie dennej uważamy stawiając każdy kolejny krok, aby nie wpaść w szczelinę między głazami przykrytymi śniegiem.

Jesteśmy sami, wokół nas cisza i strome zbocza z lewej i z prawej strony. W pewnym momencie rozlega się straszny huk! Kamienie, głazy zaczynają zjeżdżać po stoku. Co robić? Uciekać? Ale gdzie? Może nie dotoczą się do nas? Zastygnięci w bez ruchu, czekamy na przebieg wydarzeń. Na szczęście wszystkie większe bloki skalne zatrzymują się na lasku brzozowym, który osłania nas od zbocza. Tylko pojedyncze, małe głaziki przelatują koło nas, nie robiąc większych szkód, oprócz kilku siniaków na nogach...;/



Jak się za chwilę okazuje lawina nie była samoczynna. O to jej sprawcy...



Po otrząśnięciu się z przygody jaka nam się przytrafiła idziemy dalej w stronę naszego celu - lodowca górskiego Czalaadi





W końcu docieramy do czoła lodowca :) Kilkunastometrowej bryły martwego lodu.





Jest już po 12, pogoda zaczyna się pogarszać, niebo robi się pochmurne, więc postanawiamy wracać, aby dojść do miasteczka przed 15. W drodze powrotnej, koło 13, spotykamy rodzinkę z Rosji z dwójką dzieci w wieku 12-15 lat. Trochę już późno, a oni mają do przejścia jeszcze 1,5 km do lodowca, ale postanawiają iść dalej. Następnie spotykamy dwóch Francuzów, ale Ci są profesjonalnie przygotowani, więc raczej planują spędzić noc pod lodowcem, a jutro pójść dalej.



Do miasta dochodzimy koło 16. Na rynku odbywa się jakaś zabawa, na scenie dzieci wystawiają teatrzyk.



Zauważamy zaparkowaną przy rynku marszrutkę Kanciego. Ucieszeni idziemy w jego stronę. W marszrutce siedzi para z Rosji i dwóch Popów. Pasażerowie już dawno chcieli aby Kanci ruszył, ale odparł im, że bez nas nie odjedzie. :) Szybko idziemy do naszej gospodyni po pozostawione rzeczy i wracamy na rynek do Kanciego.

Do Zugdidi docieramy pod wieczór. Kanci zaprasza nas do siebie na noc. Nie możemy mu odmówić, tym bardziej po tym wszystkim co dla nas zrobił. Gdyby odjechał wcześniej, na pewno tego dnia, a może nawet dnia następnego, nie udałoby nam się opuścić Mestii.

Na podwórku Kanciego stoją dwa domy. Starszy należą do jego mamy, a nowy, dopiero co wybudowany jest jego. W nowym wynajmuje pokoje turystom. Mama Kanciego przygotowała nam kolację i śniadanie u siebie. Za nocleg i jedzenie Kanci poprosił tylko 20 GELi od osoby, więc chcemy zostawić mu znacznie wyższą kwotę próbując odwdzięczyć się za pomoc jaką od niego otrzymaliśmy. Nie zgadza się jej przyjąć twierdząc, że 40 lari w zupełności wystarczy :)

Do kolacji otrzymujemy butelkę domowego, pysznego winka, które umila nam wieczorną rozmowę z Kancim.



Zmęczeni trekkingiem do lodowca i rozluźnieni po winku szybko zasypiamy...;)

Dzień 7

Wstajemy o 8 i idziemy na przygotowane już śniadanie. Po śniadaniu Kanci podwozi nas na dworzec, żegna się z nami i wskazuję marszrutkę do Kutaisi. Koszt 7 GEL od osoby, a droga zajmuje 1,5h.

Jest to nasz ostatni dzień w Gruzji, a że w Kutaisi nie ma nic ciekawego do zwiedzania, więc postanawiamy na początku spróbować dostać się do Jaskini Sataplia. O Jaskini Prometeusza czytaliśmy mało przychylne relację, więc wybieramy Jaskinię Sataplia.

Jaskinia ta znajduje się około 10km od Kutaisi w kierunku północno-zachodnim w Rezerwacie Sataplijskim. Rezerwat zajmuje około 350ha i w 98% tworzą go lasy subtropikalne. Założono go na wysokości około 500 m n.p.m. na wygasłym wulkanie.

Aby dostać się do rezerwatu wsiadamy w marszrutkę nr 31 z ulicy przy głównym dworcu w Kutaisi i jedziemy nią za 0,3 GELa od osoby na mały przystanek na obrzeżach miasta. Tam przesiadamy się w bardzo starą marszrutkę nr 45, która zawozi nas za 2 GEL od osoby pod bramę rezerwatu z trudem podjeżdżając pod wzniesienie...:) Marszrutką jedziemy tylko my i dwie młode Japonki.

Ulgowy bilet wstępu na teren rezerwatu kosztuje 3 GEL. W kasie pozwalają nam zostawić plecaki i informują, że o pełnej godzinie rozpocznie się zwiedzanie z przewodnikiem. Ku naszemu zdziwieniu młody mężczyzna opowiada wszystko po angielsku. Na początku wchodzimy do budynku w którym na skale odciśnięte zostały tropy dinozaurów z przed 120 mln lat.







Następnie wchodzimy do jaskini krasowej z mnóstwem stalaktytów i stalagmitów. Jaskinia ma długość 800 m. W jaskinie jest dość chłodno, więc warto mieć ze sobą bluzę lub kurtkę.







Jaskinia ta, nie może się równać z Jaskinią Postojną w Słowenii, ale jak na realia gruzińskie jest całkiem fajnie przygotowana dla zwiedzających.

Po wyjściu z jaskini, przewodnik prowadzi nas na bardzo fajny taras widokowy ze szklaną podłogą, zawieszony nad rezerwatem, z którego rozpościera się fantastyczna panorama Kutaisi.







Przed 12 wracamy ponownie za 2 GEL od osoby marszrutką nr 45 na przedmieścia Kutaisi, a następnie przesiadamy się w marszrutkę nr 22, którą za 0,3 GEL od osoby jedziemy na przystanek przy moście na rzece Rioni, z którego jest najbliżej do Katedry Bagrati.

Katedra znajduje się na wzgórzu, a wejście na nie zajmuje nam około 20 minut.





Katedra została wpisana na listę UNESCO w 1994r, czyli w czasach gdy była ruiną, w 2012 przeprowadzono konserwację katedry wbrew zaleceniom UNESCO, za co zabytek został wpisany na Listę Dziedzictwa Zagrożonego.







Po zwiedzeniu katedry schodzimy ze wzgórza i kierujemy się w stronę centrum.









Nad brzegiem rzeki Rioni napotykamy starą kolejkę, którą można wjechać na wzgórze na którym, jak to zwykle w Gruzji bywa, założono park rozrywki. Wjazd 0,5 GEL od osoby.







Spędzamy popołudnie odpoczywając w wesołym miasteczku.





Resztę wieczoru spędzamy w parku miejskim.





Po 20 łapiemy marszrutkę, którą jedziemy za 0,4 GEL od osoby na dworzec autobusowy przy McDonalds, z którego odjeżdżają marszrutki do Batumi. Uczynni taksówkarze wskazują nam odpowiednią marszrutkę i mówią, że kurs na lotnisko to 5 GEL od osoby. Odpowiadam, że za tyle to taksówką z lotniska przyjechaliśmy. Oni, że to nie możliwe i się targujemy. Mówię, że 5 GEL to za 2 osoby mogę dać, w końcu kierowca się zgadza i wsiadamy do marszrutki.

Koło 22 kierowca zatrzymuje się na wysokości lotniska i życzy nam udanego lotu. Na lotnisku spotykamy kilku Polaków oczekujących na poranny lot. Noc na lotnisku nie jest bardzo męcząca dzięki miękkim materacom, na których razem z innymi oczekującymi się rozłożyliśmy...



I tak się kończy nasza przygoda w Gruzji. Przygoda niezapomniana, bogata w niezaplanowane wydarzenia, także bardzo wymagająca, przez co momentami także męcząca. Było to jednak zawsze przyjemne zmęczenie. Jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się poczuć ogrom Kaukazu, być i w Kazbegi i w Mestii, a najważniejsze, że cali i zdrowi wróciliśmy do kraju.



Podsumowanie kosztów (1 osoba)

Transport:

- Lot Wizzair z WAW-KUT i KUT-WAW -300 PLN
- Taxi lotnisko KUT - Kutaisi dworzec - 5 GEL
- Marszrutka Kutaisi - Tbilisi - 10 GEL
- Metro Tbilisi - 6 x 0,5 GEL
- Marszrutka Tbilisi - Mcheta - 1 GEL
- Marszrutka Mcheta - Tbilisi - 1 GEL
- Marszrutka Tbilisi - Kazbegi - 10 GEL
- Marszrutka Kazbegi - Tbilisi - 10 GEL
- Pociąg Tbilisi - Makhinjauri - 18 GEL
- Marszrutka Makhinjauri - Batumi - 0,5 GEL
- Marszrutka Batumi - Zugdidi - 12 GEL
- Marszrutka Zugdidi - Mestia - 30 GEL
- Marszrutka Mestia - Zugdidi - 20 GEL
- Marszrutka Zugdidi - Kutaisi - 7 GEL
- Marszrutki po Kutaisi - 0,3+0,3+0,4 = 1 GEL
- Marszrutka Kutaisi - Jaskinia Sataplia - 2 GEL
- Marszrutka Jaskinia Sataplia - Kutaisi - 2 GEL
- Marszrutka Kutaisi - Lotnisko - 2,5 GEL
Razem = 300 PLN i 135 GEL

Noclegi:
- Hostel Freedom Square w Tbilisi - 15 GEL
- Pokój u babci w Kazbegi - 15 GEL
- Hotel Lavro w Batumi - 15 GEL
- Pokój w Mestii - 20 GEL
- Nocleg u Kanciego z wyżywieniem w Zugdidi - 20 GEL
Razem: 85 GEL

Atrakcje turystyczne:
- Tbilisi kolejka gondola - 1 GEL
- Tbilisi kolejka wagonik- 5 GEL
- Kutaisi kolejka gondola - 0,5 GEL
- Ulgowy bilet wstępu do Jaskini Sataplia - 3 GEL
Razem: 9,5 GEL

Wyżywienie: około 150 GEL

Wszystko razem: 300PLN + około 380 GEL

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

dorota1962 5 stycznia 2016 23:01 Odpowiedz
Relacja bardzo ciekawa, mnóstwo użytecznych informacji i profesjonalne końcowe podliczenie.Bardzo dziękuje.